ul. Droga na Bystre 18b, 34-500 Zakopane

Artykuły

Nie policzyłbym już, ile to razy wędrowałem pieszo drogą wzdłuż Doliny Chochołowskiej aż do schroniska pod lasem na zboczach Grzesia. Kilka razy udało mi się pokonać 9 kilometrów wyboistej drogi rowerem. Tym razem podróżuję przez znane mi miejsca rozparty wygodnie na drewnianej ławce góralskiej furki. Zresztą obok podobnych konnych pojazdów przynajmniej pół setki, a cały orszak poprzedza dwóch konnych „pytaczy” odzianych w brunatne, pasterskie kurty. Na przedzie dwa dorodne siwki ciągną wypastowane na „wysoki połysk” zielone lando, a w nim młoda para odświętnie wystrojona. Dla nich to najważniejszy dzień w życiu, bowiem na końcu drogi w dolinie zacznie się nowa, życiowa droga. Na prawym skraju Polany Chochołowskiej, na tle świerkowego lasu widać wyraźnie drewniany kościółek, kapliczkę właściwie, św. Jana Chrzciciela. Tam za chwilę rozpocznie się w niezwykłej scenerii ceremonia zaślubin. Mimo, że to dopiero maj, pogoda dopisała wyśmienicie. Po słynnych krokusowych dywanach już nie ma śladu, ale na sterczących ponad lasami grzbietach górskich ciągle lezą białe plamy śniegu. Z furki jadącej prze nami dobiegają nutki góralskiej muzyki. Jaskrawe, wiosenne słonko zmusza do przymrużenia oczu, a ja kolejny raz zastanawiam się – co jest w tym magicznym miejscu? Jaki silny magnes corocznie przyciąga tysiące ludzi? Nie sposób nie zgodzić się z aktualną ciągle konkluzją Bolesława Chwaścińskiego, autora książki „Z dziejów taternictwa”, który przed laty pasał:

(…) Pokolenie chodzące wówczas po Tatrach,… podziwiało góry jako twór boski, trwającą od wieków ich niewzruszoność odczuwało jak coś nieprzemijającego i kojarzącego się z wiecznością, a ogrom ich uzmysławiał mu małość człowieka.

Kawalkada dorożek, furek, wozów zatrzymała się u wylotu ścieżki prowadzącej w górę, przez polanę do kaplicy pod lasem. Cały orszak, a gości blisko trzy setki, wędruje dalej pieszo. Nie sposób doszukać się „cywili”. Wszyscy wystrojeni nie tylko tradycyjnie, ale odświętnie. Oczu oderwać nie można o haftowanych gorsetów dziewcząt i skórzanych pasów chłopców. Barwny tłum górali otoczył niewielką polanę przed skromną kapliczką. Nawet sam wielebny w swoich haftowanych szatach liturgicznych w niczym nie odstaje od otoczenia. Ceremonia pod gołym niebem przy jaskrawym słońcu ma niepowtarzalny wymiar. Obraz by był niepełny bez dźwięków góralskiej kapeli. Po zakończonej uroczystości wszelkie wiązanki kwiatów okazują się zbędnym rekwizytem. Nikt w tym miejscu nie składa „młodym” życzeń. Goście znowu zajmują miejsca w dorożkach i wozach i kawalkada rusza w dół, do domu weselnego w Chochołowie. Znowu „pytacze’ nie szczędzą gardeł i ich „zaśpiewania” odbijają się od gór. Po drodze czekają jeszcze „bramy”, na których trzeba odpowiednio wykupić się fantami. Tych nie brakuje na odpowiednio wyposażonym wozie. Sprytnie musi być zorganizowany orszak, skoro młodzi wyruszyli pierwsi po ślubie, a do domu weselnego docierają ostatni. Każdy z przybywających gości otrzymuje w domu weselnym lampkę szampana i wszyscy cierpliwie czekają na „młodych”. Wreszcie poruszenie przy wrotach i pojawia się młoda para. Rodzice chlebem i solą witają młodożeńców. Po odpowiednich formułkach goście nie koniecznie śpiewają mieszczańskie „sto lat”, bo kapela i tak gra swoje. Pierwszy toast szampanem i wszyscy siadają do bardzo tradycyjnego obiadu. Nowożeńcy tymczasem wymykają się dyskretnie do fotografowania i to wcale do zakładu fotograficznego, tylko do upatrzonej, ulubionej polanki w górach, gdzie w naturalnej scenerii wykonuje się obrazki na wieczną pamiątkę. Po obfitym obiedzie zabawa rozkręca się powoli, czasu aż nadto. Natomiast przed kapelą trudne zadanie. Musi zadowolić rozmaite gusta. Któryś z górali podbiega do kapeli, zadaje muzykantom nutkę, ci natychmiast podchwytują melodie. Wcześniej upatrzona pannę „baby” biorą w taneczny wianuszek. Tancerz przyklaskując wyrywa pannę do solowego tańca. Tańczy tylko jedna para drobniutkimi kroczkami podkreślając szalony rytm. Wreszcie partner uznaje, że wystarczy popisów, charakterystycznym przytupem kończy taniec i oboje wracają samotnie na swoje miejsce. Góralskie tańce nie trwają w nieskończoność. Muzykanci odkładają tradycyjne instrumenty i zasiadają do bardzo nowoczesnego sprzętu, napakowanego elektroniką. To już zew współczesności. Tym razem płyną z głośników światowe „hity”. Tym razem i ja dałem się porwać tanecznym rytmom. Siły trzeba rozkładać, a ja ze zdziwieniem zauważam, że moje miejsce przy stole jest zajęte. Na góralskim weselu w zasadzie nikt nie ma stałego miejsca. Po każdym posiłku nakrycie natychmiast jest sprzątane i przygotowane czyste. Wędruje się zatem od stołu do stołu, by jednym kieliszkiem fetować święto „młodych”, ale też poznawać wszystkich gości. Młodzi tymczasem wracają po zdjęciach i zasiadają przy honorowym stole, przy rodzicach i chrzestnych.

Oczywiście nader emocjonalny stosunek do gór mają taternicy. W Polsce zawsze były setki i potem tysiące taterników i nie było dwóch, którzy by mieli takie same motywacje tego, co ich skłoniło do dziwacznej aktywności. Niekoniecznie taternicy, ale także wszyscy, którzy znaleźli się w tej okolicy z własnej woli, nie odpowiedzą sensownie na pytanie po co tu przyszli. Bez wątpienia nie tylko góry to sprawiły. Znakomitym uzupełnieniem atmosfery Podhala są ludzie, od wieków walczących o przetrwanie w tych nieprzyjaznych człowiekowi warunkach. To chyba sprawiło, że pod Tatrami przetrwały niepowtarzalne, a przy tym niezwykle autentyczne zwyczaje i tradycja, chociaż niebezpiecznych zakrętów na tej drodze nie brakowało. Jak to w górach. Czyż zatem nie najlepszą ilustracja góralskich tradycji nie jest ślub i wesele.

Wreszcie i oni mogą spożyć odświętny obiad i nabrać siły do tańca. Młodzi tańczą sami na środku sali w góralskim rytmie, a wszyscy goście mogą oceniać, że pan młody i w tych zdolnościach jest dzielny. Zabawa trwa do późnych godzin wieczornych, przeplatana co rusz kolejnym daniem gorącym, bo „zimne” w pełnej obfitości ciągle są w zasięgu ręki. Wreszcie około godziny 21 zaczyna się najważniejszy punkt ceremonii weselnej – czepiec. „Pytacze” skrupulatnie pilnują panny młodej i za byle co jej nie oddadzą. Zaczynają się targi i przekomarzania, oczywiście poetycko na góralska nutkę. Nie ma gotowych tekstów, więc drużki na gorąco układają adekwatną odpowiedź „pytaczom”, a ich wymagania ciągle rosną. Starościny ostrożnie wyjmują datki z potężnych koszów. Pojawiają się pachnące kiełbasy, wędzone boczki, dorodne oscypki, ale „pytaczom” ciągle mało. Dopiero kilka butelek weselnej wódki łamie opór mistrzów ceremonii i oddają „młodą” starościnom. Cały ten czas drużki skrupulatnie pilnują „młodego”, ale w tym momencie wyrywa się spod opieki. Rzuca się do ucieczki, by jeszcze chronić kawalerskie, orle pióro zatknięte za góralski kapelusz. Wszystkie panny gonią za nim, bo której uda się złapać orle pióro, pierwsza stanie na ślubnym kobiercu. Wreszcie „młody” schwytany i bez pióra przyprowadzany jest na salę. Starościny śpiewając odpowiednie przyśpiewki zdejmują kwiecisty wianuszek z głowy młodej” zamieniając go na tradycyjną, haftowaną chustę. Od tej pory „młoda” staje się prawdziwą gazdziną. Dopiero teraz najważniejsza para wieczoru zaczyna przyjmować życzenia i prezenty. Ustawia długi rząd gości. Po życzeniach wszyscy przechodzą wzdłuż szpaleru druhów i drużek, którzy częstują kieliszkiem weselnej wódki, chlebem ze smalcem, moskolem. Na końcu zasiadają starościny z potężnymi koszami na prezenty. Mało widać pudełek, zdecydowanie królują koperty. Gości niemal trzy setki, wiec ceremonia nieco się przedłuża, ale i ona ma swój kres. Potem już tylko zabawa do białego rana, gdzie nie brakuje popisów na góralska modę. Nad ranem goście zaczynają się rozchodzić i każdy dostaje „ciostka” – pudełko z tortami i butelką weselnej wódki. Jutro, w niedzielę po południu, większość zjawi się w weselnym domu. Ty razem „po cywilnemu”, bez góralskich strojów. Panna młoda będzie w długiej, białej sukni, a pan młody w eleganckim garniturze. Znowu tańce do rana. W poniedziałek, a może i w następne dni, najdzielniejsi przyjdą na poprawiny, bo tradycja musi trwać.

 

Jacek Walczak, www.jacekwalczak.com

Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies). Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. czytaj więcej